Zawsze niezwykle doceniałem tego człowieka. Najpierw znając go tylko z pływalni, gdy jako dzieciak chodziłem wzdłuż niecki oświęcimskiej pływalni. Pewnie mało kto pamięta, że zaczynał od stylu klasycznego i to naprawdę z dobrymi rezultatami. Później po latach poznałem go osobiście, gdy organizował nam zgrupowania na Florydzie. To było już ponad dwadzieścia lat temu. Zawsze mam szacunek do takich ludzi. Z szeroką wiedzą, kulturą osobistą. Ludzi, z którymi nie widzisz się kilka lat. Spotykasz ich i odnosisz wrażenie, że rozmawiałeś z nimi wczoraj. Dla mnie to jedna z legend polskiego pływania: Mariusz Podkościelny.
Ucieszyłem się niezwykle, gdy na moje krótkie pytanie, czy mógłby mi czasem przesłać coś ciekawego zza oceanu odpisał krótko: „Nie ma sprawy. Dawaj znać co Cię interesuje”
Rok 1988 był niezwykły dla polskiego pływania. Pamiętam dobrze ten poranek, 26 marca 1988 roku. Polskie radio program pierwszy. Czarny radio – magnetofon firmy Grundig. Nic ciekawego dla młodego człowieka w wiadomościach o szóstej rano specjalnie nie ma. Na zakończenie, jak zwykle zresztą, wiadomości sportowe. Nagle informacja, w którą ciężko uwierzyć. Artur Wojdat bije rekord świata w pływaniu. Podczas wiosennych mistrzostw USA w Orlando w dniu 25 marca 1988 roku przepłynął 400 dowolnym w 3.47,38 sekundy. Rekord Michaela Grossa, „albatrosa z Offenbach” pobity o 0,42 sekundy. Serce gwałtownie przyśpiesza. Jak to w ogóle jest możliwe? Przecież na rekord świata w pływaniu czekaliśmy 34 lata.
Kilka miesięcy później, wrzesień 1988 roku. Igrzyska Olimpijskie w Seulu. Na szczęście Igrzyska Olimpijskie są już transmitowane przez Telewizję Polską. Jeżeli pamięć nie myli za mikrofonem Jerzy Mrzygłód. Z uwagi na rekord Wojdata, zainteresowanie pływaniem jest znacznie większe niż wcześniej. Uwaga skupiona oczywiście głównie na konkurencji 400 dowolnym. W eliminacjach jednak dzieją się rzeczy, których nikt się nie spodziewał. Mariusz Podkościelny bije rekord olimpijski na 400 dowolnym. Dwudziestoletni Polak pokonał osiem długości basenu w 3.49,51 sekundy. Wygrywa eliminacje, będzie popołudniu płynął na torze czwartym. Wojdat popłynie obok niego, na trzecim torze. Dwóch Polaków w walce o olimpijski medal. Do tego czasu zdobyliśmy przecież w historii tylko jeden, brązowy Agnieszki Czopek w Moskwie, osiem lat wcześniej. Myślę, że mało kto z nas może sobie wyobrazić co dzieję się w głowie człowieka, który wchodzi do finału olimpijskiego z pierwszym czasem. Ja tego na pewno nie wiem. Popołudniowy finał jest niezwykle szybki. Duncan Armstrong, z toru pierwszego, rozpoczyna niezwykle szybko. Czasem takie szarże ze skrajnych torów kończą się sukcesem. Ta prawie taka była. Na ostatnich metrach po złoto sięga Dasller, Armstrong jest drugi, Wojdat zdobywa upragniony olimpijski medal. Cała trójka medalistów płynie szybciej niż rekord Wojdata. Takie wyścigi zdarzają się niezwykle rzadko. Mariusz jest piąty. Poprawia czas z rannych eliminacji osiągając rezultat 3.48,59. Rezultat na tamte czasy wybitny. Niestety, w obecnych czasach także dałby złoty medal Mistrzostw Polski. Dwa dni później Mariusz zdobywa drugie w tych Igrzyskach piąte miejsce. Tym razem na najdłuższym pływackim dystansie, 1500 metrów stylem dowolnym. Bardzo mi zależało, żeby rekord Polski Podkościelnego na 1500 dowolnym poprawił szesnaście lat później, w Atenach Paweł Korzeniowski. Nie udało się, zabrakło 0,43 sekundy.
Rok później Mariusz Podkościelny zdobywa dwa brązowe medale Mistrzostw Europy w Bonn.
Jakie jest zdanie Mariusza na temat treningu za oceanem? Dlaczego tak wielu polskich zawodników to się nie udaje? Poczytajmy. Ta osoba wie co pisze.

Przygoda polskich pływaków na studiach w USA zaczęła się w 1986 roku, kiedy to Wojtek Wyżga rozpoczął studia na Uniwersytecie w Arizonie. Od tego czasu wielu polskich pływaków próbowało swoich sil w lidze akademickiej w USA. Niektórzy mieli dużo sukcesów, ale było też bardzo wielu którym wyprawa za ocean nie pomogła w sportowym rozwoju. Trudno tu rozpatrywać wszystkie przypadki z tego samego punktu widzenia, ale spróbujmy to jakoś uogólnić.
Najważniejsze wydaje mi się szukanie różnic między dwoma systemami, polskim i amerykańskim. U nas pływanie od dość młodego wieku staje się sportem bardzo indywidualnym, gdzie zawodnik trenuje w małej grupie, trening są często bardzo zindywidualizowane. Częste wyjazdy na obozy w połączeniu z małymi grupami treningowymi powoduje, że relacje między zawodnikiem i trenerem są dość bliskie. Przygotowania do startów są bardzo ukierunkowane pod kilka najlepszych konkurencji a ilość i rozstawienie wyścigów na zawodach jest tak rozłożone, aby uzyskać optymalny wynik w najlepszych konkurencjach. W podsumowaniu, liczy się zawodnik, jego najlepsze konkurencje i wszystko jest podporządkowane pod ten cel.
Takie podejście kreuje pewien rodzaj mentalności, który jest trudny do zmiany a przyjazd do USA, zwłaszcza do drużyny akademickiej wiąże się z kompletnie innym podejściem.
Zawodnicy w klubach w USA od młodego wieku pływają w grupach, które mają po 20 a często i 30 zawodników. Treningi są zdecydowanie mniej zindywidualizowane i większość zawodników trenuje tak samo lub bardzo podobnie. Brak jakichkolwiek obozów (te są dużą rzadkością) jak również duże grupy powodują, że kontakt zawodników z trenerami jest mniej bliski i podczas treningu zawodnik musi się odnaleźć w sytuacji, gdzie jest 10-20 innych zawodników, którzy tak samo potrzebują trenera. Specjalizacja przed pójściem do collegu jest niewielka i większość zawodników pływa wiele różnych konkurencji i praktycznie na każdych zawodach startuje w sztafetach. Poprzez starty w zawodach drużynowych czy braniu udziału w zawodach szkolnych, zawodnicy w USA od młodego wieku są przyzwyczajeni, że drużyna jest najważniejsza a to jest dużą częścią sukcesu w NCAA.
Nic wiec dziwnego ze w USA w collegu najważniejsza jest drużyna i zawodnik, który przychodzi tu musi się liczyć z tym że jego lub jej cele będą drugoplanowe a treningi jak i zawody będą bardziej grupowe i nie indywidualne. Są oczywiście podziały na grupy na podstawie konkurencji jakie się pływa ale nawet Olimpijczycy którzy idą na studia muszą się liczyć z tym że to oni będą musieli się dostosować do drużyny i szkoły a nie odwrotnie. A to jak widać nie zawsze się udaje i to nawet zawodnikom z USA (przykładem jest Aaron Shackell, Olimpijczyk z Paryża, który zmienił dwa uniwersytety w dwa lata i teraz powrócił do macierzystego klubu).
Naturalnie nasuwa się pytanie jak tu wybrać najlepszą szkołę. Są różne programy, które trenują w różny sposób i trzeba znaleźć program, który jeśli chodzi o treningi będzie jak najbardziej przypominać to co dany zawodnik robi w Polsce, kiedy osiągał sukces. Są programy które trenują duże objętości, są również takie, które bardziej przypominają treningi sprinterskie. Sprawdzanie na przekroju lat jak zawodnicy sobie radzą w danej szkole a zwłaszcza po przyjściu do danej szkoły i czy się poprawiają jest bardzo ważne. Porównywanie wyników w swoich konkurencjach też pomoże, bo są szkoły, które maja dużo sukcesów w stylu klasycznym ale może nie za bardzo w grzbiecie lub kraulu. To wszystko można znaleźć, bo dane są w internecie.
Nie można również przeoczyć samych spraw akademickich. Na studiach nikogo nie obchodzi, że jest się sportowcem, trzeba chodzić na zajęcia i zdawać egzaminy. Pomocy od szkoły dla sportowców jest dużo, ale jeśli nie jest się przygotowanym do ciężkiej pracy w szkole i w wodzie w tym samym czasie, to przyjazd do USA będzie dość dużym szokiem. Oczekiwania są ze zawodnik jest w stanie trenować ciężko, iść na zajęcia i zaliczać egzaminy w pierwszym terminie, bo drugiego tu nie ma.
Trudno mi osobiście jest pominąć fakt, że czasy się zmieniają i zmienia się środowisko pływackie jak również realia w jakich żyjemy. Dla pierwszych grup, które wyjechały do Stanów, Wojtek Wyżga, Tomasz Gawroński, Artur Wojdat, Rafał Szukała czy ja, taki wyjazd był niesamowitą szansą. My podchodziliśmy do tego tak jakbyśmy wygrali loterie i byliśmy „głodni” sukcesu w wodzie, bo wiązało to się z szansa na lepsza przyszłość. Polska bardzo się zmieniła i wyjazd do USA nie jest tym samym czym był kiedyś zwłaszcza dla nas wychowanych za komuny. Wiele spraw przychodzi dziś łatwiej a co się z tym wiąże nowe pokolenie pływaków ma dziś zupełnie inne podejście i zupełnie inne bodźce. To zapewne ma również wpływ na sukces lub jego brak podczas wyjazdu za ocean.
Przygoda ze sportem na studiach w USA jest wspaniałą sprawą, ale trzeba być bardzo zmotywowanym i zrozumieć swoja role w drużynie. Przede wszystkim trzeba być otwartym na duże zmiany, bo te zmiany nastąpią, czy my chcemy czy nie. Bardzo dużo zależy również od tego jak bardzo czegoś chcemy, bo sukces tutaj wiąże się z ciężką pracą w wodzie i na lądzie.